O porodach w Australii – rozmowa z doulą Joanną Lance. 

Niedawno przeprowadziłaś się do nas z Australii. To bardzo odległy kraj. Czy praktyki okołoporodowe również są tak odległe od tych naszych? Możesz krótko opowiedzieć o tych różnicach?

Myślę, że są pewne różnice między tymi krajami. Zdecydowanie kobieta w Australii jest bardziej stawiana w centrum zainteresowania, niż widzę to w Polsce. Ma ona również więcej praw. Ma większy wybór w kwestii miejsca porodu: szpital, dom narodzin, własny dom. Może też wybrać, czy ciąże prowadzi lekarz ginekolog czy lekarz rodzinny. Może też wejść do programu CMP – Community Midwife Program – czyli prowadzi swoją ciążę tylko u położnej. 

I takie prowadzenie ciąży przez położną jest często praktykowane? 

Tak, to jest często praktykowane. Aczkolwiek to nie jest taka pełna kontynuacja opieki przez jedną położną, jak jest to promowane. Kobieta spotyka się w trakcie ciąży i potem przy porodzie z różnymi położnymi. Nie ukrywam, że jednak najlepiej jest mieć kontakt z jedną położną i ciągłość tej opieki w takiej postaci. Wtedy ta konkretna położna zna naszą historię, wie o nas wszystko i mamy z nią jakąś relację. 

Czyli to jest bardziej takie położnictwo położnych? Położne sprawują główną opiekę nad kobietą, tak?

Tak, dokładnie. Ewentualnie, gdy pojawiają się komplikacje, kobieta jest odsyłana do lekarza. Przy porodzie też lekarz przychodzi na samą końcówkę. 

Przejdźmy teraz do cesarskiego cięcia. Opowiedz o cesarskim cięciu w Australii. Jak wyglądają procedury? Jak wygląda organizacja od strony szpitala i czego kobiety przy cesarskim cięciu mogą oczekiwać? 

Ten temat też nadal rozwija się w Australii. To jest nazywane “Maternal asisted delivery” [tłum.: poród z asystą matki], czyli gdy matka ma możliwość sięgnięcia własnymi rękoma po rodzące się dziecko. To jest coś pięknego, szczególnie dla kobiet, które nie chcą mieć cesarskiego cięcia. To im daje takie poczucie, że rodzą. Daje im to również świadomość, że mogą coś zrobić same. Oczywiście wszystko pod kontrolą lekarza i w zachowaniu sterylności. Nadal jest niewiele szpitali w Australii, które na to pozwalają. W Polsce chyba nie ma takiego. 

Ja o takim nie słyszałam. W Polsce dopiero wprowadzają możliwość obecności osoby towarzyszącej przy porodzie przez cesarskie cięcie. 

W Australii obecność osoby towarzyszącej przy cesarskim cięciu to już jest na porządku dziennym. Chyba, że jest to operacja bardzo nagła i ratująca życie. Jeśli cesarskie cięcie jest zaplanowane wcześniej, to osoba towarzysząca jest zawsze obecna. To jest norma. W Polsce dopiero zaczynają się przebijać takie możliwości, nie wspominając już o możliwości czynnego uczestnictwa w swoim porodzie. Jeszcze trochę czasu musi upłynąć, nim to się zmieni. Znam osobiście kobiety, które w ten sposób rodziły i było to dla nich niesamowite przeżycie. Coś, co zapamiętają na zawsze. 

A kontakt skóra do skóry z dzieckiem przy cesarskim cięciu?

Kontakt skóra do skóry jest prowadzony zawsze, chyba że jest to ratowanie życia. Wtedy kontakt skóra do skóry przejmuje najczęściej ojciec dziecka czy osoba towarzysząca. Natomiast kontakt skóra do skóry jest oferowany od razu. To mnie zaskoczyło w Polsce, że tego niestety nie ma. 

To też jest temat, który w Polsce zaczyna dopiero pomału się przebijać. Ja o kontakcie skóra do skóry mówię dużo. Mówię też, że ten przy cesarskim cięciu również jest możliwy. Jednak jeszcze trochę musi minąć czasu, zanim na polskich porodówkach będzie to normą. 

A ten kontakt skóra do skóry jest przecież zalecany i nie bardzo rozumiem, dlaczego w Polsce nie jest praktykowany. 

Taki kontakt skóra do skóry również przy cesarskim cięciu ma bardzo dużo korzyści. Może porozmawiajmy teraz trochę o łożysku i o postępowaniu z łożyskiem w Australii. Do czego kobieta ma prawo i czego może oczekiwać?

Przede wszystkim kobieta jest pytana, co zrobić z łożyskiem po porodzie. Różne są możliwości. Kobieta może zabrać łożysko do domu. Wydaje mi się, że to jest najczęstsza opcja, zwłaszcza dla kobiet świadomych tego, jakie łożysko ma właściwości [m.in. wpływa na lepsze samopoczucie, wspiera laktację – przyp.red.]. Kobiety często biorą łożyska do domu z chęcią zakopania ich w ziemi i posadzenia drzewa. To taki rytuał praktykowany często na świecie. Jak ja rodziłam swoje dzieci, nie miałam pojęcia o łożysku. Wiedziałam, co to jest i moja wiedza się na tym kończyła. Zostawiłam łożysko na użytek szpitala. Tu nie mogę się zgodzić z tym, że łożysko jest traktowane jako odpad medyczny. W ogóle pojęcie “odpad medyczny” już jest dla mnie przerażające. Jest taka książka o łożysku “Placenta the forgotten chakra” Robin Lim [tłum.: łożysko zapomniana czakra]. Warto ją przeczytać.

Łożysko w Australii można też kapsułkować [suszenie łożyska i wkładanie do kapsułek w celu spożywania – przyp.red.]. To również jest popularne. Rozmawiając z kobietami, które kapsułkowały łożysko, słyszy się, że mają więcej energii. Te kobiety często nie miały baby bluesa. 

To mi przypomina sytuację z Czeskiej Republiki. Tutaj też kobieta ma prawo do swojego łożyska i też jest popularne kapsułkowanie łożyska. To jest takie myślenie, że łożysko należy do kobiety i to ona decyduje co z nim zrobić. Podoba mi się to. 

W końcu jestesmy ssakami, a ssaki zjadają swoje łożyska. Jakiś sens tego jest. Na pewno kobiety zwracają uwagę na to, że mają więcej energii i mają więcej mleka. 

A co najbardziej Cię zdziwiło po zamieszkaniu w Polsce i przy pierwszych towarzyszeniach przy porodzie?

Oj dużo mnie zdziwiło. Bardzo mnie zdziwiło przedmiotowe traktowanie kobiety w szpitalu. Zdziwiło mnie też bezosobowe odnoszenie się do kobiety. Pamiętam, jak lekarz był na obchodzie, wszedł do sali porodowej i do innych lekarzy mówił “tu mamy ciśnienie”, albo “tu mamy cukrzycę”, a przecież przede wszystkim tu mamy kobietę. Dla mnie to był duży szok. 

Zdziwiło mnie też brak uwzględnienia planu porodu. Personel medyczny często nawet nie patrzy na plan porodu i nie uwzględnia życzeń kobiety. 

Również fakt, że podczas porodu nie jest zachowana cisza, nie szanuje się tego porodu i tego, że kobieta potrzebuje skupienia i ciszy. 

Pewnie również nie puka się do drzwi?

Tak, nie puka się do drzwi. Takie sytuacje mnie bardzo zszokowały, bo nie wierzyłam, że coś takiego mogło się zdarzyć. 

Takie przedmiotowe traktowanie. 

Poza tym jeszcze podczas drugiej fazy porodu w szpitalach w mojej okolicy kobieta musi leżeć. Nie ma innej opcji. A ja pamiętam, że w Australii, gdy ja rodziłam, położne mnie wręcz zachęcały do zmian pozycji, do obrócenia się wertykalnie, na czworakach. W Polsce tego nie ma. Kontakt skóra do skóry podczas cesarskiego cięcia też nie jest spotykany. Kobieta w Polsce dostała dziecko do policzka i potem dziecko było zabrane.

Nie spotkałam się również z tzw. breast crawl (tłum. dziecko samo szuka piersi). W Australii to jest norma. Tak samo normą w Australii jest, że ten kontakt skóra do skóry trwa minimum godzinę, a najczęściej dłużej. Sama z własnymi dziećmi miałam kontakt skóra do skóry przez dwie i pół godziny. Wszystkie mierzenia i badania czekają. Tak samo jest z pępowiną. W Polsce jest dość szybko odcinana. Niby w teorii wszystko jest jasne, że dla dziecka trzeba poczekać, ale w praktyce wszystko wygląda inaczej. 

Przykro to mówić, ale cieszę się, że nie rodziłam w Polsce. 

Jakbyś miała wybrać jedną rzecz, którą byś zmieniła w polskim położnictwie, co by to było? Czy myślisz, że da się to zmienić. 

Jedną rzecz? Tylko jedną?

Tak

Zmieniłabym nastawienie położnych i lekarzy do porodu domowego, gdy następują komplikacje. Żeby przyjmowali te pacjentki w szpitalu z otwartymi rękami. 

Chodzi o przypadki, gdy w porodzie domowym potrzebny jest transfer do szpitala? 

Tak, żeby nie było przy tym przyjęciu komentarzy, że kobiety są nieodpowiedzialne albo że położne są nieodpowiedzialne. Wydaje mi się, że to jest nie na miejscu. Każdy ma prawo wyboru do porodu, jaki chce. Jeśli jest możliwość porodu domowego, to dlaczego z niego nie skorzystać. Tak samo wiem, że ciężko umówić się na poporodową wizytę noworodka u pediatry. Dlaczego?

Tu dużo zależy od regionu. Są regiony, gdzie da się znaleźć takich lekarzy. 

Tak, bo takie komentarze typu “jesteś nieodpowiedzialna” są zupełnie zbędne. One kobiecie tylko pozostawiają traumę, a nie pomagają. 

Uważasz, że ta zmiana się zadzieje? 

Tak, myślę, że dużo się dzieje w systemie okołoporodowym. Jest dużo młodych położnych, które się edukują, czytają badania naukowe na przykład na temat porodu domowego, który jest bezpieczny. Robią szkolenia, warsztaty dla kolejnych. Może ta zmiana nie będzie szybka, ale będzie. Dużo też zależy od lekarzy, bo muszą się tutaj też znaleźć tacy, co będą wspierać zmiany. 

Słyszałam, że aby wprowadzić zmianę potrzeba aż 7 lat. 

W Polsce faktycznie może zajmować to lata. Mamy ogromną biurokrację. 

Pewnie pomogłoby, gdyby położna miała mniej pracy takiej biurokratycznej, a więcej czasu miałaby na pracę z kobietą. 

Rozmawiała Olga Vitoš

Joanna Lance

Jestem Doulą, żoną, a przede wszystkim matką trójki cudownych dzieci. Jestem też filologiem języka angielskiego. Wróciłam do Polski po 17 latach. Wcześniej mieszkałam w Anglii, Chinach i Australii. Kurs doulowy skończyłam na Australian Doula College i dzięki niemu odnalazłam swoją pasję i sens życia. Brałam udział także w warsztatach Spinning Babies, który uważam za niesamowitą kopalnię wiedzy okołoporodowej. Jestem również instruktorką Embody Birth i Belly Dance for Birth, który ukończyłam pod okiem Mahy Al Musy.

Wkrótce będę organizować warsztaty. Marzę by pomagać kobietom w okresie porodowym, zarówno edukować jak i inspirować je, żeby zobaczyły w sobie to coś, tą siłę, która jest w nich. Żeby zadawały pytania, żeby były dociekliwe, a nie akceptowały wszystko jako „życiową normę” jeśli chodzi o ich ciążę, poród, połóg, a także swoje prawa jako kobieta. Pragnę by nasz polski system medyczny otworzył się na holistyczne spojrzenie na kobietę i żeby była ona traktowana przede wszystkim jako kobieta a nie przedmiot. Kobieta powinna być w centrum uwagi.
Na co dzień mieszkam w Ostrowie Wielkopolskim.

Facebook Joanny